P o l s k i e W i e ś c i

Saturday, August 31, 2013

Piotr Jaroszewicz

W nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r. Piotr Jaroszewicz, premier PRL w latach 1970-1980 oraz jego żona, Alicja Solska zostali bestialsko zamordowani przez nieznanych sprawców. Morderców do dzisiaj nie wykryto. Poznaj jedną z największych tajemnic III RP! O wpływowej parze i kulisach mordu na Jaroszewiczach pisze w książce "Sławne pary PRL" Sławomir Koper.


Alicja Solska, młodsza od Jaroszewicza o 16 lat, była jego drugą żoną. Podczas okupacji należała do Armii Ludowej i w jej szeregach (jako "Inka") wzięła udział w Powstaniu Warszawskim. Po zakończeniu wojny zajęła się pracą dziennikarską, była reporterką "Walki Młodych", a następnie "Głosu Ludu" - organu PPR. Natomiast po powstaniu PZPR znalazła się w zespole redagującym najważniejszy tytuł prasowy PRL - "Trybunę Ludu". Wyszła za mąż za inżyniera Pawła Solskiego pracującego w transporcie wojskowym i miała z nim dwoje dzieci.

Jaroszewicz zwrócił na nią uwagę już pod koniec 1944 roku, na naradzie w Lublinie: "(Zauważyłem) piękną, zgrabną, młodą, wysoką dziewczynę w oficerskim mundurku - wspominał po latach pierwsze spotkanie - w stopniu porucznika, który otrzymała za ową przeprawę przez Wisłę w czasie powstania. Mogła bez trudu wpaść w męskie oko. Poznaliśmy się dopiero w 1947 roku, kiedy była już żoną płk. inż. Pawła Solskiego. Przed wyborami do Sejmu w 1947 roku, kiedy miał się ukazać mój wywiad w 'Głosie Ludu', gdzie Ina pracowała jako dziennikarka, przyszła do naszego domu na Lekarskiej, ubrana już po cywilnemu".


Pierwsza żona Jaroszewicza, Oksana zmarła w czerwcu 1952 roku. Miał z nią syna, Andrzeja, pierwszego polskiego celebrytę, kierowcę rajdowego i bon-vivanta, nazywanego "Czerwonym księciem". "W latach pięćdziesiątych poprzednie małżeństwo Iny rozpadło się - relacjonował Jaroszewicz. - W jakiś czas po śmierci Oksany nastąpiło nasze przypadkowe z Iną spotkanie. Poznaliśmy się bliżej i pokochali, a w 1956 roku wzięliśmy ślub". Małżonkowie zamieszkali w Aninie, w willi przy ulicy Zorzy 19, zajmowanej poprzednio przez Juliana Tuwima z rodziną (po jego śmierci wyeksmitowano jednak wdowę i przybraną córkę). To właśnie w Aninie, w 1992 roku, Jaroszewiczowie zostali bestialsko zamordowani.

Życiorys Jaroszewicza obrósł w liczne mity. Przyszły premier urodził się w 1909 roku w Nieświeżu, a przed wojną był nauczycielem i kierownikiem szkoły w Pilawie na Mazowszu. Ożenił się z pracującą razem z nim Oksaną Stefurak. W czasie kampanii wrześniowej wraz z żoną ewakuowali do matki Piotra, do Bereźnego. Jaroszewicza mianowano tam kierownikiem szkoły. Wydawało się, że małżonkowie zdołali urządzić sobie życie pod sowiecką okupacją, kiedy w czerwcu 1940 roku w ramach trzeciej fali sowieckich represji, zostali deportowani wraz z malutką córeczką Aliną, do Wasiliewa w obwodzie archangielskim. Po latach Piotr uznał, że mógł trafić znacznie gorzej: "Nie przeżyłem ani więcej, ani mniej niż miliony podobnych zesłańców. (...) Pracowałem w brygadzie przy wyrębie i transporcie drewna. Tam - jeśli tak można powiedzieć - nabyłem też kwalifikacje drwala. (...) I nie ta praca była straszna dla silnych młodych mężczyzn z naszej brygady, choć do roboty wychodziliśmy przy 40-stopniowym mrozie i często o głodzie.

Straszny był obozowy system narzucony przez NKWD. (...) Oni potrafili w Wasiliewie stworzyć piekło. Dla starych i chorych oznaczało to śmierć. Ze 156 osób przywiezionych w lipcu 1940 roku do września 1941 zmarło kilkanaście. Potem dowiedziałem się, że Wasiliewo to nie było to najgorsze. W 1941 roku zobaczyłem więźniów zwalnianych z obozów położonych na północ od naszego, w górnym biegu rzeki Uftiugi - były to żywe jeszcze szkielety obciągnięte skórą".

W lipcu 1941 r. podpisano tzw. pakt Sikorski-Majski, na mocy którego ogłoszono amnestię dla Polaków przetrzymywanych w więzieniach i zesłanych w głąb Rosji. Objęła ona również Jaroszewiczów, którzy ruszyli na południe, aby dołączyć do formowanej na Powołżu polskiej armii. Jak twierdzi Sławomir Koper, akces Jaroszewicza do armii Andersa został jednak odrzucony. Zapewne zadecydował o tym fakt, iż przyszły premier PRL był kierownikiem szkoły pod sowiecką okupacją, co uznano za kolaborację. Kiedy w Sielcach rozpoczęto formowanie dywizji piechoty, Jaroszewicz rozpoczął swoją błyskotliwą karierę, która nie ma odpowiednika w dziejach nowożytnej wojskowości. Wprawdzie nie zdążył do Kościuszkowców i pod Lenino, ale znalazł się w szeregach kolejnej polskiej jednostki.

W sierpniu 1943 roku Jaroszewicz był jeszcze szeregowcem, ale po kilkunastu miesiącach już pułkownikiem, a po kolejnych ośmiu (już po zakończeniu wojny) generałem! Nawet Napoleonowi Bonaparte awans od podporucznika do generała zabrał trochę więcej czasu. Wprawdzie w Ludowym Wojsku Polskim obowiązywała szybka ścieżka kariery (czas oczekiwania na promocję na kolejny stopień oficerski wynosił zaledwie kilka miesięcy), to Jaroszewicz przekraczał nawet i te bariery. I co najważniejsze, Jaroszewicz nigdy nie był oficerem liniowym biorącym bezpośredni udział w walkach. Zaczynał od stanowiska pisarza magazyniera, po czym skierowano go do pionu politycznego. Kolejno został zastępcą szefa i szefem wydziału propagandy, a następnie zastępcą dowódcy 2. Dywizji Piechoty ds. polityczno-wychowawczych.

Ukoronowaniem jego błyskotliwej kariery stała się funkcja zastępcy dowódcy 1. Armii Wojska Polskiego, a pół roku później stanowisko zastępcy szefa Głównego Zarządu Politycznego WP. Towarzysz Piotr wstąpił do PPR w 1944 roku. Specjalista od najnowszej historii Polski, Paweł Wieczorkiewicz, zauważył, że przypadek Jaroszewicza "oczywiście nie może budzić wątpliwości co do rzeczywistej roli, jaką odgrywał, i zobowiązań, jakie zaciągnął". A były to zobowiązania wobec sowieckich służb, dzięki którym możliwa stała się jego kariera. Funkcjonariusze GRU (sowieckiego wywiadu wojskowego) dysponowali poważnymi argumentami, a ludzie, którzy przeszli przez komunistyczne łagry, stosunkowo łatwo ulegali ich perswazji. Jeżeli zresztą Jaroszewiczowie chcieli powrócić do kraju, to nie mieli wyboru, Piotr musiał pójść na współpracę, odrzucenie oferty sowieckiego wywiadu nie wchodziło w rachubę. Natomiast w przypadku lojalności wobec radzieckich służb rysowała się przed nim całkiem wygodna przyszłość, zupełnie odmienna od tego, co przeżył w ostatnich latach.


Poparcie sowieckich służb odegrało decydującą rolę w karierze Jaroszewicza, nikt bowiem z dowództwa LWP nie zamierzał sprzeciwiać się dyktatowi Kremla. A kariera przyszłego premiera nabiera szczególnego znaczenia, gdy zestawimy ją z awansami Wojciecha Jaruzelskiego. Służył on w tej samej dywizji co Jaroszewicz, w odróżnieniu jednak od niego brał udział w walkach na froncie. I wojnę zakończył zaledwie w stopniu kapitana...

Ta kariera załamała się w czerwcu 1976 roku, kiedy władze usiłowały dokonać drastycznej podwyżki cen. Operacja okazała się nieudana, wybuchły protesty robotnicze w Ursusie i Radomiu, a rachunek za porażkę wystawiono Jaroszewiczowi. Trzy lata później szef rządu doznał rozległego zawału serca. Chociaż powrócił do aktywności zawodowej, to jednak jego dni były już policzone. Polska zmierzała ku katastrofie gospodarczej i Gierek zdecydował się na zmiany. W lutym 1980 roku nowym premierem został Edward Babiuch, a towarzysza Piotra usunięto również z Biura Politycznego KC PZPR . Rok później, jako człowiek odpowiedzialny za kryzys gospodarczy, został wykluczony z partii, stanął także przed specjalną komisją powołaną na X Plenum KC PZPR .

Po wprowadzeniu stanu wojennego został internowany i wraz z innymi dostojnikami poprzedniej dekady trafił do obozu na poligonie w Głębokiem koło Drawska. Żona Jaroszewicza opowiadała Mieczysławowi Rakowskiemu o tragicznym stanie psychicznym i fizycznym męża. Były premier myślał ponoć wówczas o samobójstwie. Jaroszewicza zwolniono po roku internowania, całkowicie zniknął wówczas ze sceny politycznej. Nigdy nie trafił przed Trybunał Stanu (czym mu grożono), wraz z żoną spędzali czas na zajęciach właściwych emerytom.

W nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r. mordercy spędzili w domu Jaroszewiczów wiele godzin. Byłego premiera okrutnie torturowali, m.in. przybili mu stopy do podłogi, a nad ranem 1 września zadzierzgnęli ciupagą pasek na jego szyi. Alicję Solską początkowo związali i maltretowali w łazience, by ranem zabić ją strzałem w tył głowy ze sztucera jej męża. Ciała ofiar odnalazł około godz. 23 pierwszego września ich syn, Jan, zaniepokojony faktem, iż jego rodzice nie odbierają telefonu.

Nie zamordowali dla pieniędzy
Nie wiadomo, w jaki sposób włamywacze dostali się do domu Jaroszewiczów (klucze mieli tylko oni i ich syn, Jan; nie posiadał ich nawet syn Piotra z pierwszego małżeństwa, Andrzej). Po gości, z którymi terminy wizyt były wcześniej ustalane, wychodzili sami. Wiadomo, że Piotr Jaroszewicz zawsze, nawet siedząc w fotelu, miał przy sobie broń. Nie wiadomo też, w jaki sposób zabójcy poradzili sobie z groźnym psem Jaroszewiczów.

Choć od początku śledztwa założono motyw rabunkowy zbrodni, mordercy nie splądrowali mieszkania, nie została skradziona biżuteria, kolekcja monet, znaczków pocztowych czy 13 karabinów myśliwskich i dubeltówek, książeczki czekowe, obrazy Kossaka i Picassa... Bałagan mordercy zostawili jedynie w gabinecie Jaroszewicza, co by wskazywało na kradzież jakichś dokumentów - Jan Jaroszewicz stwierdził, że z domu zniknęły notatki ojca. Mordercy na zmianę torturowali i opatrywali ofiary - 83-letniemu Jaroszewiczowi zanim zginął, ktoś owinął bandażem rozciętą głowę. Zmienił koszulę i podał wodę do picia. Ponadto prawa ręka byłego premiera nie była związana, być może w celu wskazania albo podpisania czegoś. Leżącej w łazience Alicji Solskiej któryś z zabójców zostawił kubek z wodą do picia.


Zabili ich, bo znali prawdę o "metodzie matrioszek"?
Jak pisze Sławomir Koper, Jaroszewiczowie podobno mieli problemy finansowe, ale ratowali się wyprzedażą numizmatów, które Piotr zgromadził podczas swojej długiej kariery. Jeszcze za życia Jaroszewicza dziennikarz Bohdan Roliński opublikował przeprowadzone z byłym premierem dwa wywiady-rzeki. Z drugiego z nich wynikało, że Jaroszewicz rozmawiał z Karolem Świerczewskim, który wyjawił mu, że Rosjanie stosowali "metodę matrioszek", polegającej na zastępowaniu polskich komunistów radzieckimi agentami - sobowtórami. Jaroszewicz i Świerczewski mieli zidentyfikować kilka "matrioszek", między innymi Józefa Światły i Bolesława Bieruta. Jaroszewicz sugerował, że śmierć Świerczewskiego mogła mieć związek z posiadaną przez niego na ten temat wiedzą. Informacjom tym zaprzeczył syn Bieruta, Jan Chyliński. Jaroszewicz miał się rzekomo obawiać, że wiedza o niecnym procederze podmieniania jest dla niego śmiertelnie niebezpieczna.

Jeszcze bardziej sensacyjna jest hipoteza dziennikarza tygodnika "Angora" Leszka Szymowskiego, który stwierdził, że powodem morderstwa było tzw. archiwum Jaroszewicza, w którym znajdowały się kopie dokumentów obciążających Wojciecha Jaruzelskiego, Czesława Kiszczaka i innych polityków lat 80. Zbrodnia ta była częścią szerszego planu eliminacji wszystkich, którzy mogli zagrozić przebiegowi transformacji ustrojowej, wyreżyserowanej przez generałów Kiszczaka i Jaruzelskiego.

Jaroszewiczowie zginęli przez hitlerowskie akta?
Tygodnik "Wprost" opublikował informację sugerującą, że śmierć Jaroszewicza ma związek z tajnym wojennym archiwum Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, które pod koniec II wojny światowej trafiło do barokowego pałacu w Radomierzycach pod Zgorzelcem. Spoczęły w nim m.in. listy konfidentów gestapo, dokumenty dotyczące kolaboracji Francji z III Rzeszą i kompromitujące szanowanych obywateli i polityków Zachodu.

W 1945 roku pułkownik LWP Piotr Jaroszewicz i kilku innych oficerów mieli przywłaszczyć sobie kilka "wybuchowych" paczek z papierami, zanim archiwa zostały przewiezione do ZSRR. Czy to one były celem nocnej wizyty w Aninie 47 lat później? Dwóch obecnych obok Jaroszewicza podczas naruszania nazistowskiego zbioru także zamordowano. Tadeusz Steć zginął we własnym domu z rąk nieznanych sprawców zaledwie kilka miesięcy po Piotrze. Przed śmiercią był torturowany, zabójcy działali nocą i tak jak tym z Anina, przydał im się młotek. Ostatni z żyjących świadków otwierania archiwum, Jerzy Fonkowicz, został zamordowany w 1997 roku. W 2007 roku tezę, że zabójstwo Jaroszewiczów miało związek z hitlerowskim archiwum postawiło Biuro Wywiadu Kryminalnego Komendy Głównej Policji.

Sprawa wciąż niewyjaśniona
W śledztwie popełniono sporo uchybień: nie zabezpieczono śladów, nie zbadano zamka do drzwi domu, zabrudzeń na drzwiach i ościeżnicach willi, zignorowano zeznania świadka (który powiedział, że widział, jak ranem 1 września z domu Jaroszewiczów wychodziła kobieta i dwóch mężczyzn).

W 1994 roku rozpoczął się proces rzekomych sprawców: Krzysztofa R. (ps. Faszysta), Wacława K. (ps. Niuniek), Jana K. (ps. Krzaczek) i Jana S. (ps. Sztywny). Głównym dowodem w sprawie miało być zeznanie konkubiny Krzysztofa R., która zeznała, że on i Wacław K. planowali napad na Piotra Jaroszewicza. Proces zakończył się w roku 2000 prawomocnym uniewinnieniem oskarżonych, jako że konkubina Krzysztofa R. skorzystała z prawa do odmowy składania wyjaśnień. W 2005 roku, w celu wykorzystania możliwości oferowanych przez wprowadzony w 2001 roku system automatycznej identyfikacji odcisków palców (AFIS), zostało wznowione śledztwo w sprawie zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów. Pod koniec 2005 roku analitycy Archiwum X (sekcji zajmującej się wyjaśnianiem skomplikowanych spraw kryminalnych) odkryli, że z akt sprawy zabójstwa Jaroszewiczów zaginęły kluczowe dowody, to znaczy trzy folie ze śladami niezidentyfikowanych odcisków palców. Odciski te zostały znalezione na miejscu zabójstwa - na ciupadze, okularach Jaroszewicza i drzwiach szafy znajdującej się w jego gabinecie - i nie należały do Jaroszewiczów, ich rodzin, znajomych ani policjantów. Nie udało się, mimo dwuletnich poszukiwań, odszukać tych folii. Znaleziono jedynie zdjęcie odcisków zebranych z ciupagi - jednak próba ustalenia, kto je na niej pozostawił, mimo zastosowania systemu AFIS, zakończyła się niepowodzeniem.

Premiera i jego żonę pochowano u boku Oksany w rodzinnym grobowcu na Powązkach Wojskowych.
*****


Syn Andrzej Jaroszewicz 

Syn Andrzej Jaroszewicz ze swoja piata zona (40 lat mlodsza)

Andrzej Jaroszewicz opowiada o niewyjaśnionym do dziś morderstwie swojego ojca i jego żony, Alicji Solskiej, do którego doszło w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r. "Czerwony Książę" zdradza, że bardzo często wspomina ten dramat. - Najtrudniej mi myśleć o tym, w jaki sposób umarł. Że torturowali go przed śmiercią, wbijano szpikulec między żebra, przypalano papierosami, chcąc coś wydusić. Solską znaleziono w małej łazience z poduszką pod głową, leżącą na kołderce, bez śladów walki. Zabili ją strzałem w głowę, nie cierpiała - opowiada. Czego szukali mordercy? - Nie wiem, pewnie dokumentów. Tu nie chodziło o pieniądze. Ojciec miał wiele dokumentów kompromitujących nawet inne państwa - mówi "Vivie!".

Z domu nic nie zabrano, poza obrazami Kossaka.

No comments:

Post a Comment